(nie)świąteczne reflaksje
-
- Posty: 111
- Rejestracja: śr cze 06, 2007 11:20 am
(nie)świąteczne reflaksje
Zaglądałem dzisiaj na forum już kilkanaście razy, bo coś mnie przyciągało tutaj coraz bardziej. Inna sprawa, że komputer chodzi prawie cały czas (koduje filmiki z moim ukochanym synkiem - wiecie takie porządki w PC przed końcem roku).
Kilka refleksji, wydawałoby się, poświątecznych, ale chyba tak naprawdę, to takich, które tkwią we mnie już od dłuższego czasu. Ciekawy jestem, jak Wy sobie radzicie z podobnymi problemami. Spotkanie Bruce'a i uczestnictwo w warsztatach zmienia z pewnością sposób patrzenia na wiele spraw, ot choćby na problem chodzenia (lub nie chodzenia) do koscioła. Generalnie przestało mi być to potrzebne, w formie praktykowanej dotychczas, czyli niedziela, święta - msza, czasami spowiedź itd. Dostrzegam bezsens i powierzchowność tych działań. Jak widzę kościół pełen ludzi niemal bezwiednie klepiących modlitwy (paciory, jak mówi Jasio - mój serdeczny znajomy z warsztatów- pozdro), to nie mam ochoty dłużej uczestniczyć w tym przedstawieniu. A może się mylę??? Nie neguję oczywiście wartości modlitwy (płynącej z wnetrza, z serca), czy wznoszonych intencji, ale wolałbym, aby działo sie to w nieco innej, bardziej intymnej atmosferze.
Generalnie rodzinka twierdzi, że stałem się anty: antykościelny, antykatolik..., a ja odpowiadam im, że paradkosalnie, to ja jestem raczej bliżej Stwórcy. A może się mylę???
Boję się jednocześnie, czy nie popadam w pyszałkowatość, czy nie uważam się za kogoś lepszego od tych mniej świadomych w roddzinie. Próbowałem przekazać im, co wiem (moja żona szczególowo zna opis tego, co przydarzyło mi sie na warsztatach), ale po kilku próbach zrezygnowałem. Robię swoje po cichutku, wierząc, że zgromadzone książki i wiedza zainteresują mojego malutkiego jeszcze syna. Czuję, że nie bez powodu pojawił sie On w naszym życiu właśnie teraz.
Pozdrawiam wszystkich kochanych forumowiczów i pędzę przewietrzyć głowę po całym dniu przy klawaturze. (powstała niezła płytka z rozbrykanym Filipkiem w roli głównej)
Kilka refleksji, wydawałoby się, poświątecznych, ale chyba tak naprawdę, to takich, które tkwią we mnie już od dłuższego czasu. Ciekawy jestem, jak Wy sobie radzicie z podobnymi problemami. Spotkanie Bruce'a i uczestnictwo w warsztatach zmienia z pewnością sposób patrzenia na wiele spraw, ot choćby na problem chodzenia (lub nie chodzenia) do koscioła. Generalnie przestało mi być to potrzebne, w formie praktykowanej dotychczas, czyli niedziela, święta - msza, czasami spowiedź itd. Dostrzegam bezsens i powierzchowność tych działań. Jak widzę kościół pełen ludzi niemal bezwiednie klepiących modlitwy (paciory, jak mówi Jasio - mój serdeczny znajomy z warsztatów- pozdro), to nie mam ochoty dłużej uczestniczyć w tym przedstawieniu. A może się mylę??? Nie neguję oczywiście wartości modlitwy (płynącej z wnetrza, z serca), czy wznoszonych intencji, ale wolałbym, aby działo sie to w nieco innej, bardziej intymnej atmosferze.
Generalnie rodzinka twierdzi, że stałem się anty: antykościelny, antykatolik..., a ja odpowiadam im, że paradkosalnie, to ja jestem raczej bliżej Stwórcy. A może się mylę???
Boję się jednocześnie, czy nie popadam w pyszałkowatość, czy nie uważam się za kogoś lepszego od tych mniej świadomych w roddzinie. Próbowałem przekazać im, co wiem (moja żona szczególowo zna opis tego, co przydarzyło mi sie na warsztatach), ale po kilku próbach zrezygnowałem. Robię swoje po cichutku, wierząc, że zgromadzone książki i wiedza zainteresują mojego malutkiego jeszcze syna. Czuję, że nie bez powodu pojawił sie On w naszym życiu właśnie teraz.
Pozdrawiam wszystkich kochanych forumowiczów i pędzę przewietrzyć głowę po całym dniu przy klawaturze. (powstała niezła płytka z rozbrykanym Filipkiem w roli głównej)
-
- Administrator
- Posty: 1414
- Rejestracja: wt lis 07, 2006 7:25 pm
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Moim zdaniem - wszystko dla ludzi. Jednym bardziej po drodze tradycyjne formy religijności, innym bezpośrednie poszukiwania. Szczególnie dla ludzi, którzy aktywnie nie zajmują się sobą - swoim rozwojem osobistym - im ta msza: konwencjonalna i powierzchowna może dużo daje - poprzez system wartości, który się zakodował. Inni znów tu znajdują źródło bezpośredniego kontaktu z Bogiem - to Ci o skłonnościach mistycznych (zdecydowana mniejszość) - ale oni czerpią całymi garściami. A inni tacy jak my szukają innymi ścieżkami. I wszyscy potrzebni. Żaden katolik nie weźmie się za odzyskiwanie, odprowadzanie zmarłego, pomoc w poszukiwaniach zaginionych - to niezgodne z zasadami, ale to jest potrzebne i my to robimy:). Wypełniamy lukę wynikającą z systemu przekonań. Poza tym poznajemy rejony do tej pory nieodwiedzane świadomie. Wcześniej ludzi powstrzymywał zabobonny strach i przekonania. Wydaje mi się, że ludzie jako ogół w wiekach poprzednich nie byli gotowi, teraz faktycznie świadomość się zmienia i wchodzimy w świat niefizyczny bez lęków, przekonań powodujących pomieszanie zmysłów. Można to ująć to też tak, że Bóg nie zapomina o tych, którzy utknęłi w systemach przekonań i przy ziemi:). Miłość Jego jest nieograniczona w przeciwieństwie do przekonań, które przyjęliśmy z tradycją chrześcijańską. Czy naprawdę myślisz, że Bóg wybrał chrześcijan do zbawienia potę[piając wszystkie pozostałe religie i skazując ich na zagładę (nasi księża głoszą, że tylko religia katolicka prowadzi do zbawienia:)...
Najtrudniej jest jednak przezwyciężyć w sobie wpojone od dzieciństwa przekonania.
Doznałam kiedyś nieoczekiwanie miłości i oczyszczenia, przepływu energii Ducha Św. po spowiedzi i powiem Ci, że to jest coś pięklnego i na pewno katolicy też nie błądzą w swoim wyborze, oby tylko czystym sercem dążyli do Boga:). Właściwie wszyscy zmierzamy do jednego celu i wybrane ścieżki to rzecz wtórna i zależna od predyspozycji, zakresu poszukiwań wewnętrznych. Uzupełniamy się tworząc jedną fascynującą całość.
Najtrudniej jest jednak przezwyciężyć w sobie wpojone od dzieciństwa przekonania.
Doznałam kiedyś nieoczekiwanie miłości i oczyszczenia, przepływu energii Ducha Św. po spowiedzi i powiem Ci, że to jest coś pięklnego i na pewno katolicy też nie błądzą w swoim wyborze, oby tylko czystym sercem dążyli do Boga:). Właściwie wszyscy zmierzamy do jednego celu i wybrane ścieżki to rzecz wtórna i zależna od predyspozycji, zakresu poszukiwań wewnętrznych. Uzupełniamy się tworząc jedną fascynującą całość.
Oby wszystkie istoty osiągnęły szczęście i przyczyny szczęścia
-
- Administrator
- Posty: 166
- Rejestracja: wt lis 07, 2006 7:25 pm
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
witaj w klubie mazur
mnie również odrzucało, gdy słyszałem np. transmisję mszy. Teraz jest mi to chyba raczej obojętne.
Jednakże zgadzam się ze zdaniem Conchi - katolicyzm ma swoje plusy i u niektórych ludzi przybiera formę o wiele bardziej uduchowioną, niż ta powszechnie praktykowana.
Czy jestem pyszałkowaty? Już nie, ponieważ w czasie, gdy ja zgłebiałem "tajniki duchowości" inni uczyli się jak radzić sobie w życiu. Wcześniej, czy później każdy musi się tego nauczyć.
pozdrowionka i udanego Sylwka!
mnie również odrzucało, gdy słyszałem np. transmisję mszy. Teraz jest mi to chyba raczej obojętne.
Jednakże zgadzam się ze zdaniem Conchi - katolicyzm ma swoje plusy i u niektórych ludzi przybiera formę o wiele bardziej uduchowioną, niż ta powszechnie praktykowana.
Czy jestem pyszałkowaty? Już nie, ponieważ w czasie, gdy ja zgłebiałem "tajniki duchowości" inni uczyli się jak radzić sobie w życiu. Wcześniej, czy później każdy musi się tego nauczyć.
pozdrowionka i udanego Sylwka!
"bo nie jesteśmy z tego świata i nigdy nie będziemy..."
-
- Posty: 111
- Rejestracja: śr cze 06, 2007 11:20 am
Nareszcie mam chwilke, aby zasiąść do klawiatury!
Dzięki Conchita za Twoje reflekscje. Bardzo lubię je czytać. Właśnie mi przypomniałaś, że ja także miałem w swoim życiu bardzo ciężkie chwile. Ten ciężar spadł ze mnie nagle po pełnej żarliwości modlitwie w kościele, spowiedzi, po kilkudziesięciu minutach spędzonych przed ołtarzem na "rozmowie" z Bogiem, we łzach cięknacych ciurkiem. Masz rację to były minuty tak oczyszczajace, jak nigdy przedtem i nigdy potem. Na tamtą chwilę było mi to bardzo potrzebne. Zresztą nawet teraz niejednokrotnie mam cheć wdepnąć do świątyni "na pogaduchy", ale traktuję to miejsce już nie z taką pobożnością, a raczej jako miejsce, w którym mozna się zagłębić we własne myśli znacznie lepiej (oczywiscie nie podczas mszy) niz np. czasami w domu.
Dzieki mrkriss. Ta moja pyszałkowatość zaczęła mi trochę przeszkadzać, ale ponieważ zdaje sobie z niej sprawę, to może uda mi się mieć więcej pokory wobec siebie i innych
Żal mi tylko tych wszystkich, którzy świadomie bronią się tak mocno przed zmianą swoich przekonań i trochę jestem wściekły, że niewiele mogę zrobić w tej kwestii, bo przecież próbowałem. Moze jest mi to tak trudno pojać, bo moją transformację systemu przekonań zapoczątkowałem bardzo łatwo. Mam wrażenie, że wiedzę, którą zdobywam, tak naprawdę tylko sobie przypominam sbie, bo ona jest we mnie, była od zawsze.
Życzę Wam moi drodzy udanego roku!!
Dzięki Conchita za Twoje reflekscje. Bardzo lubię je czytać. Właśnie mi przypomniałaś, że ja także miałem w swoim życiu bardzo ciężkie chwile. Ten ciężar spadł ze mnie nagle po pełnej żarliwości modlitwie w kościele, spowiedzi, po kilkudziesięciu minutach spędzonych przed ołtarzem na "rozmowie" z Bogiem, we łzach cięknacych ciurkiem. Masz rację to były minuty tak oczyszczajace, jak nigdy przedtem i nigdy potem. Na tamtą chwilę było mi to bardzo potrzebne. Zresztą nawet teraz niejednokrotnie mam cheć wdepnąć do świątyni "na pogaduchy", ale traktuję to miejsce już nie z taką pobożnością, a raczej jako miejsce, w którym mozna się zagłębić we własne myśli znacznie lepiej (oczywiscie nie podczas mszy) niz np. czasami w domu.
Dzieki mrkriss. Ta moja pyszałkowatość zaczęła mi trochę przeszkadzać, ale ponieważ zdaje sobie z niej sprawę, to może uda mi się mieć więcej pokory wobec siebie i innych
Żal mi tylko tych wszystkich, którzy świadomie bronią się tak mocno przed zmianą swoich przekonań i trochę jestem wściekły, że niewiele mogę zrobić w tej kwestii, bo przecież próbowałem. Moze jest mi to tak trudno pojać, bo moją transformację systemu przekonań zapoczątkowałem bardzo łatwo. Mam wrażenie, że wiedzę, którą zdobywam, tak naprawdę tylko sobie przypominam sbie, bo ona jest we mnie, była od zawsze.
Życzę Wam moi drodzy udanego roku!!
Re: (nie)świąteczne reflaksje
Witaj Piotrze,
Pozdrawiam serdecznie
Toś mi brat, bo moja przygoda zaczęła się dokładnie w ten sam sposób. Pewnego dnia zamiast na mszę poszedłem na spacer. Porozmawiałem sam z sobą. I to zapoczątkowało "transformację systemu przekonań".mazur.foto pisze:(...) problem chodzenia (lub nie chodzenia) do kościoła. Generalnie przestało mi być to potrzebne, w formie praktykowanej dotychczas,
Przez nich może przemawiać strach przed nieznanym. Moja żona np. bardzo źle zareagowała, gdy przestałem chodzić do kościoła. Straciła grunt pod nogami. To ja byłem ten bardziej religijny. A tu nagle... Trach!mazur.foto pisze: Generalnie rodzinka twierdzi, że stałem się anty: antykościelny, antykatolik..., a ja odpowiadam im, że paradkosalnie, to ja jestem raczej bliżej Stwórcy.
Moje doświadczenie (w końcu ) nauczyło mnie siedzieć cicho. Tak najlepiej. Jeśli mówisz, to czują się atakowani. Jeśli naprawdę pracujesz nad sobą, to po kilku latach sami zauważą, że się zmieniasz na lepsze. Może wtedy ktoś spyta jak to robisz?mazur.foto pisze:Boję się jednocześnie, czy nie popadam w pyszałkowatość, czy nie uważam się za kogoś lepszego od tych mniej świadomych w roddzinie. Próbowałem przekazać im, co wiem (...) ale po kilku próbach zrezygnowałem. Robię swoje po cichutku, (...)
Pozdrawiam serdecznie
Samten
-
- Posty: 111
- Rejestracja: śr cze 06, 2007 11:20 am
Dzięki, dzięki, dzięki!
Tak chyba jest najlepiej - pracować w cichości i pokorze nad sobą.
Tak na marginesie, ja także byłem gorliwym katolikiem i nie wyobrażałem sobie niedzieli bez mszy. Wszystko pękło we mnie praktycznie z dnia na dzień. Dochodzę do wniosku, że przeszkadzało mi nie tyle zmnienianie siebie, co brak zrozumienia i akceptacji tych zmian wśród najbliższych.
Własnie jutro mam wizytę duszpasterską księdza (taki prawdziwy z powołania), ale chyba dla dobra dziecka i żony nie bedę wychylał się z żadną dyskusją i wszystko bedzie cacy, czyli po staremu (jak ja nie lubię takiej obłudy).
Jeśli naprawdę pracujesz nad sobą, to po kilku latach sami zauważą, że się zmieniasz na lepsze. Może wtedy ktoś spyta jak to robisz?
Tak chyba jest najlepiej - pracować w cichości i pokorze nad sobą.
Tak na marginesie, ja także byłem gorliwym katolikiem i nie wyobrażałem sobie niedzieli bez mszy. Wszystko pękło we mnie praktycznie z dnia na dzień. Dochodzę do wniosku, że przeszkadzało mi nie tyle zmnienianie siebie, co brak zrozumienia i akceptacji tych zmian wśród najbliższych.
Własnie jutro mam wizytę duszpasterską księdza (taki prawdziwy z powołania), ale chyba dla dobra dziecka i żony nie bedę wychylał się z żadną dyskusją i wszystko bedzie cacy, czyli po staremu (jak ja nie lubię takiej obłudy).
Pamiętam i swoją "kolędę". Też się trochę denerwowałem. A żona nawet bardzo - bała się, że z czymś "wyskoczę". Było bardzo miło. Potraktowałem księdza z należnym szacunkiem (bez żadnej hipokryzji - naprawdę go szanuję) ale nie wychylałem się z niczym. A on nie drążył. Wypił herbatkę, pomodlił się (w czym uczestniczyłem biernie, jedynie wstając do modlitwy) i poszedł. I już.
Trzymaj się i uśmiechnij się!
Trzymaj się i uśmiechnij się!
Samten
Witam Was (cześć Piotrze),
KOLENDA- o to jest przeżycie. Raczej było. W tym wydarzeniu wyraźnie koncentrował się cały mój opór przeciwko niewidzialnej władzy. Bo jeśli mam coś przeciwko, to oczywiście nie chodzi o chodzenie do kościoła, tylko o przytłaczającą atmosferę poświadomych działań. Ty winny, ty grzeszniku..., MOŻE uda nam się ciebie uratować... Na kolana.. Ten przekaz powtarzany przez tysiaclecia przebija prawie ze wszystkich modlitw. Obecna wersja soft też jest nie do przyjęcia. Wychodzę wyssany z energii. Ciekawe przez kogo. Ile jeszcze istot tkwi gdzieś bojąc się piekła, którym straszono jeszcze wczoraj. Wziąłem się za odwagę i z kolendy wprost zrezygnowałem. Co to była za ulga.
KOLENDA- o to jest przeżycie. Raczej było. W tym wydarzeniu wyraźnie koncentrował się cały mój opór przeciwko niewidzialnej władzy. Bo jeśli mam coś przeciwko, to oczywiście nie chodzi o chodzenie do kościoła, tylko o przytłaczającą atmosferę poświadomych działań. Ty winny, ty grzeszniku..., MOŻE uda nam się ciebie uratować... Na kolana.. Ten przekaz powtarzany przez tysiaclecia przebija prawie ze wszystkich modlitw. Obecna wersja soft też jest nie do przyjęcia. Wychodzę wyssany z energii. Ciekawe przez kogo. Ile jeszcze istot tkwi gdzieś bojąc się piekła, którym straszono jeszcze wczoraj. Wziąłem się za odwagę i z kolendy wprost zrezygnowałem. Co to była za ulga.
JM
-
- Administrator
- Posty: 1414
- Rejestracja: wt lis 07, 2006 7:25 pm
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Kolęda - dawno już tego nie miałam i nie żal mi.
Moje rozstanie z katolicyzmem było burzliwe dla odmiany:). Już zajmowałam się tym, czym obecnie, ale jeszcze do końca wtedy nie zrezygnowałam z kościoła - wydawało mi się, że można to jakoś łączyć. Wybrałam siępewnego dnia z chłopakiem na spotkanie Odnowy w Duchu Św. zwabiona historiami o przemianach, mówieniu językami i "darach"... Przeżyłam szok:). Czegoś takiego to nie widziałam jeszcze... Ludzie tak strasznie pragnęli, by ten Duch na nich zstąpił, że normalnie skamleli na kolanach "przyjdź i zstąp na mnie"... Coś jak błagania o opętanie: wejdź we mnie, bo chcę mówić językami. Zamiast zamknąć oczy (taka chyba była instrukcja) i modlić się o zstąpienie, otworzyłam je szeroko i patrzyłam z przerażeniem na tą scenę rodem z mszy satanistycznej. Jeden gościu najbardziej żarliwy faktycznie zaczął powtarzać jakieś słowa arabskie jak sądzę, na to niektórzy jeszcze mocniej zaczęłi błągać. Tych najbardziej blagających opanowała histeria: powtarzali jakieś słowo wprowadzając się w trans, ale to było takie... no właśnie histeryczne, nie było w tym ... światła. No ale ten pierwszy mnie zagiął... przekonał mnie. A już wtedy byłam niezłym astralniakiem i takie rzeczy po prostu czuć i widać. Nie wiem skąd u innych takie natężenie emocji i pragnienia - jakby nie można było poprosić cichutko o przyjście Ducha i w zaufaniu czekać aż przyjdzie. A tak wyli i wywrzaskiwali to swoje nieukojone pragnienie. TRAUMA>
Potem wybrałam się na następne spotkanie i skoncentrowałam się na tym gościu, co się wyróżniał w tym tłumie. Teraz wiem co zrobiłam - podróż mentalną do niego:):) siedziałam sobie przy nim niefizycznie jak zaczynał się modlić i obserwowałam. Weszłam z nim nawet w interakcje - nawet ten Duch/światło co na niego spływało, oczyściło i mnie. Było pięknie. Po wszystkim on podszedł do mnie fizycznie i mówi, że czuł wyraźnie, że ze mną się coś dzieje. No facet był naprawdę świadomy, pewnie uczestniczył w tym równie świadomie co ja. No ale wracam do tematu, bo mnie zwiało.
Potem jest coś takiego, że nowych bierze pod opiekę animator czy moderator - jakoś tam się to nazywało i prowadzi. No i dostała mi się babka, zaprosiła mnie na osobiste spotkanie. Gadamy sobie i w sumie się zgadzałyśmy. Ona mi o Duchu Św. a ja zgadzam się ,tak piękna sprawa światło z WJ, od Boga whatever:). No ale miała otwartą gazetę i wywiad z jakimś księdzem co mówił, jak to bioenergoterapia pochodzi od szatana i inne rewelacje. Jakoś nawiązała do tego, a ja mówię, że nie mam nic przeciwko bioenergoterapii, przecież energia może pochodzić od Boga. I tu się nie zgodziłyśmy. Okazało się to bardzo ważne, dowiedziałam się, że nie mogę uczestniczyć w kolejnych spotkaniach, ze względu na niezgodność poglądów. Potem miałam pogadankę z księdzem, który nie mógł zrozumieć, dlaczego tak zaparłam się w obronie bioenergoterapii. No to powiedziałam mu o oobe - wymiękł... I postawili mnie przed ultimatum - albo rybka albo pipka. No to wybrałam:). Ciężko było - niefizyczni też mi nie pomogli, bo przyszli gromadką w nocy wywołując u mnie oobe i zamiast mnie wesprzeć to gadali między sobą i śmiali się wesoło. Wkurzyłam się na nich. Stwierdziłam, że sama muszę określić swój przyszły kierunek i wyrzuciłam wszystkie ideologie do kosza. Było ostro - ale co mi tam. Od tamtej pory wydeptuję własną ścieżkę.
Moje rozstanie z katolicyzmem było burzliwe dla odmiany:). Już zajmowałam się tym, czym obecnie, ale jeszcze do końca wtedy nie zrezygnowałam z kościoła - wydawało mi się, że można to jakoś łączyć. Wybrałam siępewnego dnia z chłopakiem na spotkanie Odnowy w Duchu Św. zwabiona historiami o przemianach, mówieniu językami i "darach"... Przeżyłam szok:). Czegoś takiego to nie widziałam jeszcze... Ludzie tak strasznie pragnęli, by ten Duch na nich zstąpił, że normalnie skamleli na kolanach "przyjdź i zstąp na mnie"... Coś jak błagania o opętanie: wejdź we mnie, bo chcę mówić językami. Zamiast zamknąć oczy (taka chyba była instrukcja) i modlić się o zstąpienie, otworzyłam je szeroko i patrzyłam z przerażeniem na tą scenę rodem z mszy satanistycznej. Jeden gościu najbardziej żarliwy faktycznie zaczął powtarzać jakieś słowa arabskie jak sądzę, na to niektórzy jeszcze mocniej zaczęłi błągać. Tych najbardziej blagających opanowała histeria: powtarzali jakieś słowo wprowadzając się w trans, ale to było takie... no właśnie histeryczne, nie było w tym ... światła. No ale ten pierwszy mnie zagiął... przekonał mnie. A już wtedy byłam niezłym astralniakiem i takie rzeczy po prostu czuć i widać. Nie wiem skąd u innych takie natężenie emocji i pragnienia - jakby nie można było poprosić cichutko o przyjście Ducha i w zaufaniu czekać aż przyjdzie. A tak wyli i wywrzaskiwali to swoje nieukojone pragnienie. TRAUMA>
Potem wybrałam się na następne spotkanie i skoncentrowałam się na tym gościu, co się wyróżniał w tym tłumie. Teraz wiem co zrobiłam - podróż mentalną do niego:):) siedziałam sobie przy nim niefizycznie jak zaczynał się modlić i obserwowałam. Weszłam z nim nawet w interakcje - nawet ten Duch/światło co na niego spływało, oczyściło i mnie. Było pięknie. Po wszystkim on podszedł do mnie fizycznie i mówi, że czuł wyraźnie, że ze mną się coś dzieje. No facet był naprawdę świadomy, pewnie uczestniczył w tym równie świadomie co ja. No ale wracam do tematu, bo mnie zwiało.
Potem jest coś takiego, że nowych bierze pod opiekę animator czy moderator - jakoś tam się to nazywało i prowadzi. No i dostała mi się babka, zaprosiła mnie na osobiste spotkanie. Gadamy sobie i w sumie się zgadzałyśmy. Ona mi o Duchu Św. a ja zgadzam się ,tak piękna sprawa światło z WJ, od Boga whatever:). No ale miała otwartą gazetę i wywiad z jakimś księdzem co mówił, jak to bioenergoterapia pochodzi od szatana i inne rewelacje. Jakoś nawiązała do tego, a ja mówię, że nie mam nic przeciwko bioenergoterapii, przecież energia może pochodzić od Boga. I tu się nie zgodziłyśmy. Okazało się to bardzo ważne, dowiedziałam się, że nie mogę uczestniczyć w kolejnych spotkaniach, ze względu na niezgodność poglądów. Potem miałam pogadankę z księdzem, który nie mógł zrozumieć, dlaczego tak zaparłam się w obronie bioenergoterapii. No to powiedziałam mu o oobe - wymiękł... I postawili mnie przed ultimatum - albo rybka albo pipka. No to wybrałam:). Ciężko było - niefizyczni też mi nie pomogli, bo przyszli gromadką w nocy wywołując u mnie oobe i zamiast mnie wesprzeć to gadali między sobą i śmiali się wesoło. Wkurzyłam się na nich. Stwierdziłam, że sama muszę określić swój przyszły kierunek i wyrzuciłam wszystkie ideologie do kosza. Było ostro - ale co mi tam. Od tamtej pory wydeptuję własną ścieżkę.
Oby wszystkie istoty osiągnęły szczęście i przyczyny szczęścia
Jak to dobrze że w wielu małżeństwach religia kończy się na słowie BÓG ,żaden teolog nie jest w stanie pojąć ani wytłumaczyć czym lub kim tak naprawdę jest bóg-takie mniej więcej słowa padły w moim dzisiejszym śnie-tzn.Jak to dobrze że w wielu małżeństwach religia kończy się na słowie BÓG-to słowa które ktoś wypowiedział kogo nie widziałem,a reszta to moje słowa w tym śnie.