Przyjazn zwierzat

Nasze codzienne życie dostarcza nam sytuacji, które często skłaniają nas do wewnętrznej refleksji nad sobą i światem. Tutaj piszemy o takich chwilach i naszych refleksjach na ich temat.
Grey Owl

Przyjazn zwierzat

Post autor: Grey Owl » sob lis 01, 2008 11:57 am

Lea

Moj pierwszy pobyt w Niemczech. Przedwiosnie 1992. Szlam do urzedu po snieznej ciapie. Mijaly mnie pryskajace samochody. Nagle zobaczylam miedzy nimi wijace cialo kota w jasno-ciemnobrazowe plamki. Zamknelam oczy i krzyknelam w duchu : zyyyj !!
Poczulam przy tym niezwykle silne - jak nigdy - szarpniecie pod zebrami. Nie patrzylam sie wiecej w to miejsce.

W lipcu przyjechal do mnie Pawel na wakacje. Pierwszego wieczoru wyciagnal mnie na spacer, na gore za naszym domem. Wracajac mijalismy juz pierwsze domki, kiedy zza zywoplotu miauczac wyszedl do nas maly kotek w plamki z brazowych odcieni. Wital nas, cieszyl, lasil. Poglaskalismy, pogadali. Idziemy. Kotek za nami. Odprowadzamy go spowrotem do zywoplotu. Kazemy zostac. Krzyczymy w koncu. Daremnie. Drugi raz odprowadzamy. Czas mija. Zrezygnowani dochodzimy do domu i zamykamy mu drzwi przed nosem tlumaczac, ze gospodarze nie zycza sobie kotow (przezyli tragedie z ukochanym kotem, dlatego).

Na drugi dzien Pawel wychodzi kolo poludnia przed dom. Wraca :"Mamo, kociak siedzi na trawniku, je z miseczki, a pani Krauß cos do mnie mowi z balkonu, ale nie rozumiem." Wychodzimy, a Frau Krauß mowi do mnie :"Jola, jak chcesz kota zatrzymac, to zatrzymaj. Jest przeslodki. Ja meza przekonam."
Hurra ! I tak Leo zaczal nami rzadzic. Najpierw myslelismy ze chlopak, ale okazal sie dziewucha.
Herr Kraußa poderwala w minute. Gdy na nia gwizdal, przychodzila. Odwiedzala ich codziennie. Gdy szlam do klopa, ona za mna i dla towarzystwa grzebala w swoim zwirku. Poznawala silnik mojego samochodu i gdy wysiadalam, wyrastala przy mnie jak spod ziemi.
Gdy jezdzilam do Polski, zostawala u Kraußow ze swa kuweta i spaniem. Krauß ja rozpieszczal. Karmil lakociami, sadzal przy stole na krzesle podczas posilkow.
Potem pomagala Mamie robic na drutach sweterek dla Michala (gdy byl juz w drodze). Pacala lapkami koncowki drutow przechodzac z lewa na prawo po poreczy fotela.
A mnie zaczela stale ukladac sie na brzuchu i mruczala Michalkowi kolysanki jak nakrecona.
Gdy przywiezlismy go ze szpitala i polozyli w wozeczku, pochodzila po jego krawedzi okrutnie ciekawa i przejeta, wreszcie polizala go w czolko i polozyla sie pod wozkiem. I zawsze juz tak robila. A jak byl w lozeczku, to przenosila sie w nogi Michasia.
Gdy zaczynal plakac, przybiegala do mnie i gryzla lekko w duzy palec u nogi wystajacy z papcia. Podczas spacerow szla chodnikiem przy wozku.
U weterynarza tez byla ulubiennica calej zalogi.

Gdy wracalam do Polski, zostawilam ja w kochajacych rekach, bo nie mialam jej w kraju do zaoferowania rownie bezpiecznej i pelnej ogrodow okolicy.
Umarla dwa lata temu po pieknym zyciu.

Do dzis zachodze w glowe, czy ten szyldkretowy kot z ulicy i szyldkretowa Leo mialy ze soba cos wspolnego.
Do dzis nie przezylam tez tak silnego szarpniecia w splocie slonecznym jak wtedy, a od czasu warsztatow patrze sie na nie, jak na wyjatkowo silne wyrazenie woli.

To wieloletnie podejrzenie stale miesza mi sie ze zwatpieniem czy glupio sobie nie wyobrazam.
A co Wy o tym myslicie ?

FREYA
Posty: 226
Rejestracja: ndz lut 03, 2008 7:49 pm

Post autor: FREYA » ndz lis 02, 2008 8:25 pm

Jolu uderzylaś w mój czuły punkt-zwierzeta.
Nie wiem czy te 2 kotki o których piszesz miały ze sobą coś wspolnego, być moze tak , magia przeciez dzieje się codziennie, trzeba tylko umiec patrzeć.
Wiem natomiast jedno: to zwierzęta nas WYBIERAJĄ , a nie my ich. Przeważnie to one decydują kto najbardziej nadaje się na ich właściciela. Tak tez było z moim psem. Ani myslałam sprawiać sobie nowy nabytek, a wróciłam pewnego razu z wczasów w Pieninach z młodym owczarkiem nizinnym. Był psem pasterskim, pomagał gospodarzom pilnować krów i przeprowadzał je przez Dunajec na Słowacką stronę na pastwisko. Miał pare miesiecy , ale musiał już zapracować na miskę kaszy.
Był nauczony wolności i swobody, ale z pewnością nie wiedział co to miłość. I z pewnością ktoś go bardzo skrzywdził , bo nieufność do ludzi mu nie przeszła. Wybrał nas -jednych letników z wielu i robił wszystko by zaskarbić nasze łaski. W jeden dzień nauczył się chodzić na smyczce, dwa dni oswajał sie z samochodem. Odjeżdzając do Krakowa nawet nie popatrzał na gospodarzy.
A w domu nie zniszczył mi ani jednej rzeczy , i od pierwszego dnia grzecznie wychodzil na spacery tam załatwiając to co trzeba, choć tego na pewno nie był nauczony.I nie ważne bylo że zamienił wolność na miejskie zycie, widać było ze jest szczesliwy.

Papużysko choć był dzikusem do potęgi, teraz oswojone łasi się do reki jak pies, podkłada łebsko żeby go drapać, a wita mnie wielkim wrzaskiem i łądowaniem na ramieniu. Jest po prostu cudem natury i pragnie miłości , przytulenia i całusów jak każdy z nas.
Jeżeli tylko możecie nie rezygnujcie z naszych "braci mniejszych" , one potrafią tak wzbogacać i tyle możemy się od nich nauczyć....
Na tych zdjęciach Egon jest młodziutki, teraz ma już kolorowe upierzenie , no muszę mu zrobić jakąś sesję zdjęciową :D


Obrazek
Obrazek
Obrazek
"Można odejść na zawsze - by stale być blisko".
Ks. Twardowski

ODPOWIEDZ

Wróć do „Doświadczam!”