Droga ku światłu.

Tutaj opisujemy inne niefizyczne przeżycia, które mogą być naszym udziałem (np. eksperymenty z Wahunką, Sny i inne trudne do zaklasyfikowania doświadczenia). To miejsce właśnie dla nich...
Ciacho
Posty: 206
Rejestracja: czw sie 13, 2009 5:37 pm

Post autor: Ciacho » czw paź 01, 2009 9:38 am

Wiesz Daltar - świetnie się Ciebie "czyta". Masz dar mowy. Można sobie super wszystko wyobrazić i zobaczyć oczami duszy.
Bardzo ciekawe są Twoje wcielenia. I ciekawe jakie jeszcze :)
behind blue eyes

Daltar
Posty: 632
Rejestracja: czw mar 12, 2009 10:25 pm

Post autor: Daltar » czw paź 01, 2009 2:52 pm

Ciacho pisze:Wiesz Daltar - świetnie się Ciebie "czyta". Masz dar mowy. Można sobie super wszystko wyobrazić i zobaczyć oczami duszy.
Bardzo ciekawe są Twoje wcielenia. I ciekawe jakie jeszcze :)
Cały się rumienię :)

Oczywiście opiszę Wam wszystko, jak tylko będzie coś ciekawego. Skoro to się dobrze czyta, postaram się przedstawić te te obrazy jeszcze bardziej opisowo, nie pomijając detali i smaczków ;)

Korna
Posty: 69
Rejestracja: pt sty 16, 2009 2:20 pm

Post autor: Korna » czw paź 01, 2009 3:30 pm

Czekam na kolejne rewelacje. faktycznie dobrze piszesz aż mozna dotknąć tych scen, które się czyta .
:)

Daltar
Posty: 632
Rejestracja: czw mar 12, 2009 10:25 pm

Post autor: Daltar » śr paź 07, 2009 5:33 pm

Podczas oczyszczania energetycznego otwarła się klapka z kolejnym wcieleniem. To nie było planowane, po prostu samo przyszło, uruchomiło wspomnienia.

Widok z góry, jestem małym hinduskim chłopcem i jadę na słoniu. Piękna, soczysta zieleń dżungli. Jest bardzo przyjemnie. Czuje wyjątkową siłę stworzenia, które prowadzę. Kocham tą istotę ponad wszystko. Jest moim przyjacielem i powiernikiem. Wiem, że mój tato również opiekuje się słoniami a ja uczę się tej sztuki od niego. Czuję się tak, jakbym urodził się na słoniu. Znam jego zwyczaje, zachowania w różnych sytuacjach. Faktura grubej pomarszczonej skóry jest mi taka bliska...
Jestem już w ciele chłopca. Jest świetnie, ciepło, słonecznie. Schodzę ze słonia i podchodzę do niego od przodu. Wyciąga do mnie trąbę. Jest taka mięsista, niezwykle silna a jednocześnie delikatna. Zaczynam się na niej huśtać a słoń podnosi mnie i opuszcza na swoim mocarnym nosie. Jadę ponownie na grzbiecie olbrzyma. Obok pojawiają się jacyś mężczyźni w turbanach, o coś pytają. To żołnierze. Wskazuję kierunek w dżungli, oni biegną w tamta stronę wąską ścieżką niknącą w zielonym gąszczu.
Wchodzę do domu. Przy drewnianym, podłużnym stole, jakby w kuchni z pootwieranymi na oścież "ścianami" plecionych okien stoi moja mama. Bardzo ładna hinduska kobieta w typowej chuście. Przytulam się do niej, ona ma uśmiech na twarzy. Mam chyba nie więcej niż 7-8 lat. Zerkam na misy z ryżem. Aż mi się gęba śmieje w realu jak je widzę oczami astralnego wzroku. Czuję wyraźnie rozchodzący się zapach tego ryżu. Jest spokojnie, jest bezpiecznie. Jest pięknie.
Kolorowa, trójwymiarowa wizja kończy się.

Wnioski:
Uwielbiam ryż, mogę go jeść codziennie i to bez dodatków, chyba już wiem dlaczego.
Kiedy podchodzę do drzewa i dotykam go, pierwszym odruchem jest go przytulić, wdrapać się. Teraz uzmysłowiłem sobie, jak bardzo drzewo przypomina mi nogę słonia. Chropowata kora, życie płynące w środku. Może to to, a może coś jeszcze innego. W każdym razie kocham drzewa. Kiedy byłem mały, mogłem godzinę stać w zoo i patrzeć na słonie. Czuję do tych zwierząt wielką sympatię. :)

--------------------------

Dzisiaj w nocy miałem niezwykle piękne, wyraźne, kolorowe sny. Latałem w nich z wielką lekkością. To nie to samo co kiedyś. Unoszenie się nad ziemią przychodziło bez najmniejszego trudu, a "baterie" nie wyczerpywały się wcale. Pamiętam, jak śniło mi się również, że jestem na wycieczce z przyjaciółmi i nurkujemy na jakiejś dziwnej rafie koralowej. Oczywiście wszyscy oddychają pod wodą bez aparatów tlenowych. W końcu wszystko robi się tak realne jak w rzeczywistości. Trójwymiarowe obrazy w niezwykłym kontraście i kolorach. Obserwujemy przedziwne istoty zamieszkujące te głębiny. W pewnej chwili mówię: Wchodzimy w inną rzeczywistość. Woda znika a my znowu unosimy się z wielką lekkością kilka metrów nad ziemią. Pod nami dziwne, dzikie istoty jakby z innej planety.
Pojawia się mój zmarły przyjaciel. Oczywiście dobrze wiem, że on nie żyje. Unosimy się razem w powietrzu, rozumiejąc się bez słów. Jest super, czuję wielką radość z tego spotkania. Czuje się jak w domu, jak gdzieś, gdzie powinienem być, ale nie jestem za często. Byłem na krawędzi jasnego snu. Chyba jeden mały przebłysk energii brakował, do przebudzenia się świadomego umysłu.
Czuję, że było już tak blisko...Może następnym razem...:)

Daltar
Posty: 632
Rejestracja: czw mar 12, 2009 10:25 pm

Post autor: Daltar » pt paź 23, 2009 7:36 pm

Kolejny regres w poprzednie wcielenie.

Znowu średniowiecze. Jestem kilkunastolatkiem i leżę na łące nieopodal wielkiego domu, w zasadzie małego zamku. Niedaleko na koniu przejechał galopem mój kuzyn. Jak zawsze nabija się ze mnie, mając mnie za ofiarę losu. Ja nie mam ochoty na jego gruboskórne zabawy w wojaczkę. Wracam do domu, gdzie czeka na mnie ojciec. Mam wrażenie nieobecności matki. Wychowuję się bez niej. Ojciec ma do mnie pretensje oto, że jestem "ofiarą losu". Nie chce uczyć się fechtunku, a najchętniej całymi dniami siedział bym w oknie i patrzył zamyślony w niebo. Kolejna scena to kleryk siedzący naprzeciwko mnie i uczący czytać i pisać. Bardzo intryguje mnie ta nauka. Z wielką przyjemnością przepisuję księgi i zwoje. Całymi dniami siedzą, skrobiąc z coraz większa starannością litery. Pisanie staje się moją pasją. Po kilku latach ojciec umiera, zostawiając mi cały majątek na głowie. Nie jestem w stanie dobrze nim gospodarować. Pojawiają się również jakieś przelotne znajomości z kobietami, ale bez trwałych związków. Rodzinny zamek podupada. W końcu pewnej nocy wybucha pożar i trawi znaczną część okazałego gmachu. Postanawiam sprzedać nadpalony zamek i wszystkie ziemie, a następnie przenoszę się do dużego miasta. To chyba Bon w Niemczech, bo sadząc po moim imieniu oraz ogólnym odczuciu to właśnie Niemcy były miejscem tego żywota.
W wielkim mieście kupuję kamienicę (dom) i oddaję się pisaniu. Piszę pasjami całe dnie i noce. To nie są jakieś wielkie dzieła, ale sama ta czynność sprawia mi przyjemność. W zasadzie to jedyna rzecz, jaką naprawdę lubię. Wszystko inne, cały ten zgiełk życia, ludzie kręcący się wokoło mogli by dla mnie nie istnieć. Stopniowo alienuję się w swojej samotni. Kolejne lata mijają ma ja nie widzę nic poza księgami i zwojami. Wystawiono nawet jakąś mierną sztukę mojego pióra, ale nie odgrywa to wielkiej roli w moim życiu.
W końcu umieram zupełnie sam i chyba nawet nie zdaję sobie z tego sprawy. Dalej siedzę w swoim ciemnym pokoju i skrobię ozdobne litery oraz kolejne strony tekstów.

Wcielenie do ewidentnego odprowadzenia, co uczyniłem od razu. Bardzo ciekawa sprawa, bo sam siebie odprowadzam z tej ciemności, szarości. Perspektywa, z którą do tej pory nie miałem jeszcze do czynienia. Zawsze odprowadzałem swoje aspekty widząc je i odbierając jak "inne osoby". W tej ciekawej chwili sam byłem odprowadzanym aspektem. Kiedy w końcu przekroczyłem bramę do pokoju , gdzie przebywały moje bratnie dusze, czekało mnie gorące powitanie. Atmosfera przypominała zabawę noworoczną. Brakowało tylko strzelających korków od szampana (a może strzelały? :) ) Wszyscy bardzo cieszyli się, że w końcu powróciłem. Ta część mnie musiała tkwić w impasie długie wielki.

Daltar
Posty: 632
Rejestracja: czw mar 12, 2009 10:25 pm

Post autor: Daltar » pn lis 09, 2009 6:36 pm

Kolejny barwny, wyraźny wgląd w poprzedni żywot.

Tym razem otwiera się jasny portal a ja znajduję się w atmosferze ogromnej planety. Jest bardzo mgliście. W około rozciągają się kolorowe smugi gęstych obłoków. Zaczynam odczuwać gęstą atmosferę o duszącym, kwaśnym zapachu. Przechodzę w swoisty stan "gazowy" i w tej chwili obce i niegościnne środowisko zaczyna być znajome i przyjazne. Jestem gazowo-energetyczną chmurą, unoszącą się kilka metrów nad postrzępioną, skalistą powierzchnią planety. Skały mają czerwony, rudy i szary odcień. W niektórych miejscach wyrastają dziwne, rozgałęzione struktury niebieskich, lśniących najeżonymi igłami kryształów, przypominających fantastyczne koralowce. Wślizguję się do jaskini, której wejście jest chronione przez śluzowatą błonę z lepkiej, pseudo-organicznej substancji. Kiedy jestem już w środku dostrzegam małe wgłębienie w podłożu, wypełnione różowawą, ciągliwą substancją. Zanurzam się w tym egotycznym kisielu i czuję jak mi dobrze. Wchłaniam go całą swoją powierzchnią. To pożywienie.
Nie jestem sam w jaskini. Obok mnie są dwie mniejsze chmurki. Czuję nieodpartą potrzebę zintegrowania się z nimi. Jestem za nie odpowiedzialny. To niezwykle przyjemne odczucie. Zaczynam je karmić energią. Towarzyszy temu niezwykły spokój, radość, troska. Pomimo rozkosznego doznania muszę przerwać, bo inaczej "wydoją" mnie do nieprzytomności.
Opuszczam jaskinię tą sama drogą, przenikając przez błoniaste wejście. Kiedy jestem już na zewnątrz obok mnie zaczyna krążyć mała, agresywna istotka. Przypomina trochę zębiastą rybę, ale jej fizyczność jest eteryczna. Doskonale pamiętam co trzeba zrobić. Wypuszczam ostry impuls dźwiękowo energetyczny. Ogłuszony napastnik niczym zwiędły, jesienny liść strącony podmuchem wiatru, opada powoli w stronę skalistego gruntu. Mglista atmosfera mieni się jaskrawymi kolorami. W oddali tworzy się kłębowisko gęstych, naelektryzowanych chmur. Czas kończyć tą podróż. W jednej chwili przeskakuję świadomością wysoko nad powierzchnię aby z perspektywy orbitalnej jeszcze raz przyglądnąć się urodzie tego planetarnego olbrzyma.

kropka
Posty: 105
Rejestracja: pn paź 19, 2009 6:40 pm

Post autor: kropka » pn lis 09, 2009 9:51 pm

wow, przeczytałam cały wątek jednym niemal tchem.
pozdrawiam cie Daltarze :D
...skąpana w Zamieci, próbuję obudzić w duszy Wiosnę...

Magdalena
Posty: 72
Rejestracja: pt lut 01, 2008 4:26 pm

Post autor: Magdalena » pt lis 13, 2009 10:38 am

Daltar,
Czytam i raduje się z Twoich "odkryć"
pozdrawiam

Daltar
Posty: 632
Rejestracja: czw mar 12, 2009 10:25 pm

Post autor: Daltar » sob lis 21, 2009 10:37 am

Zatem czas sięgnąć jeszcze głębiej do skrytych w historii duszy doświadczeń. Tym razem podczas hipnozy cofnąłem się w odleglejsze czasy, odbierane przeze mnie jako wczesne lata nowej ery. Mam poważne podejrzenia, że właśnie ta podróż sprowokowała taką, a nie inną reakcję organizmu i mój pobyt w szpitalu. Coś puściło, coś pękło, coś zostało odgrzebane przerobione na nowo i zaowocowało swoistym oczyszczeniem i reakcją zwrotną. Bowiem wszystko co dzieje się w naszych ciałach subtelnych ma swoiste odbicie w płaszczyźnie materialnej naszego ciała. Mój wyrostek zareagował dokładnie w noc po odbytym regresingu.
No ale zacznijmy opowieść od początku.
Przebudziłem się jako młody arabski chłopiec o ponadprzeciętnym wzroście. Taki dryblasek ubrany w skromne białe odzienie, z zawieszoną pod ubraniem skórzaną torbą.
Zatem jestem w niskiej izbie, gdzie zamieszkuję wraz z moją niemłodo już wyglądającą mateczką, której twarz zazwyczaj skryta jest pod czarną chustą. Izba w której mieszkamy jest niezwykle skromna, na podłodze leżą dwa posłania z maty przykryte jakąś grubą tkaniną.
Stoi tam również kilka glinianych dzbanów oraz innych, drobnych sprzętów domowych. Pomimo tak skromnych warunków miejsce to wydaje mi się znajome i przytulne. Bardzo miłe odczucie pobrzmiewające nutą nostalgii.

Czym się zajmuję? Jestem rodzajem kuriera. Przenoszę różne dokumenty oraz przedmioty. Nie zawsze te przesyłki są bezpieczne i legalne w obliczu obecnego prawa. Kiedy zbliżam się do grupy starych arabów siedzących pod cieniem palm daktylowych, rozpoznaję w jednym z nich mojego dziadka. Daje mi monetę i jakiś pergamin , który skrzętnie chowam w skórzanej torbie skrytej po ubraniem. Kiedy docieram na miejsce dostarczenia przesyłki pod wskazanym "adresem" zastaję rozdygotanego mężczyznę z zakrwawionymi rekami. Brodaty, mocno zdenerwowany arab rozwija jakieś zawiniątko, a z niego wyjmuje dziwny, długi przedmiot, którego nie mogę z obecnej perspektywy dobrze zidentyfikować. Mam wrażenie, że to coś jakby podłużna pieczęć lub insygnia urzędnicze.
Oczywistym staje się, że jestem zamieszany w roli kuriera w jakiś spisek, mający na celu obalenie obecnej władzy. Chowam ten dziwny przedmiot do swojej sakwy i wychodzę w ciemną, gwiaździstą, ciepłą noc. Za rogiem czeka już na mnie kilku uzbrojonych mężczyzn. Co tu ukrywać, po prostu maja mnie i nie ma już możliwości ucieczki ani wykrętu. Wpadają do oddalonego o kilka kroków domu brodatego mordercy i zabijają go na miejscu po prostu pozbawiając go głowy. Ja jestem transportowany do więzienia, w którym czeka mnie wiele niemiłych doznań. Od tej chwili moje życie zmienia się diametralnie. Ponieważ nie chcę "wsypać" mojego dziadka uczestniczącego w spisku, jestem torturowany że aż furczy.

A teraz mała dygresja, spowodowana ciekawym zbiegiem okoliczności. Właśnie w tej chwili, musiałem przerwać pisanie i poddać się zabiegowi wyciągania drena, co było porównywalne z odczuciem wbijaniem rozpalonego szpikulca w jamę brzuszną. Do tego jeszcze kilka słodkich zastrzyków w różne części ciała i mogę pisać dalej, z wybrzmiewającymi w tle doznaniami realnej tortury, które mógłbym tu kwieciście opisać, ale czego chcę Wam oszczędzić. :)

Zatem wracając do wcześniejszego żywota.
Po odpowiednim wytarzaniu się w doznaniach tortur zostaję skierowany do karawany, która w trakcie trzydniowego marszu prowadzi do małego, portowego miasta. Kajdany na nogach ciążą niesamowicie. Idę z przodu wraz z jeszcze kilkunastoma towarzyszami niedoli, poganiany świstem pejcza rozcinającego rozpalone, pustynne powietrze tuż przy uchu. Kiedy docieramy na okręt jasnym staje się fakt, że zostałem "zaproszony" do objęcia posady galernika. Długie wiosła oraz ogromny, wyczerpujący trud staje się z czasem prozą każdego bez wyjątku dnia mojego przesyconego niewygodami życia.
Jestem na galerach już ponad dwa lata. Dziele swoją przestrzeń życiowa z różnymi śmierdzącymi, najczęściej bezzębnymi oprychami, plasując się w piątym rzędzie lewej strony galery, pośrodku, zasiadając po środku ławy.
Pewnego dnia większość załogi i galerników zaczyna chorować. Kolejne ciała zmarłych ludzi lądują w morzu. Rejs trwa nadal, ale epidemia rozwija się w bardzo szybkim tempie. Niebawem wszyscy pozostali przy życiu zostają rozkuci, a ja razem z nimi. Zostaję przydzielony do opieki nad umierającym ważnym i decydującym członkiem załogi. Kiedy przepływamy niedaleko lądu stałego jestem usilnie namawiany przez jednego z ocalałych galerników do ucieczki. Nie decyduje się na nią jednak, licząc na ułaskawienie, za lojalność i opiekę nad umierającym decydentem. Kiedy w końcu dobijamy do portu przeznaczenia, czeka już na nas mały oddział arabskich żołnierzy. Niestety ten, który mógł zaświadczyć o mojej lojalności i poświęceniu umiera przed osiągnięciem celu podróży. Ponownie zostaję skierowany na galerę, gdzie w ciągu kolejnych dwóch lat kończę swój żywot, wśród nowych towarzyszy, z przyklejoną łatą frajera, który mógł w odpowiednim czasie uciec, ale wolał zaryzykować niepewne ułaskawienie społeczne.
I na tym kończy się ta pouczająca opowieść. Oczywiście każdy wyciągnie wnioski. Ja jednak mam nieodparte wrażenie, że wtedy postąpiłem słusznie i w razie podobnej sytuacji zachował bym się identycznie. Sami oceńcie, czy to było frajerstwo, czy mądre posunięcie.

A teraz pozwolicie, że się lekko posilę, bo właśnie dostałem pierwszy od paru dni pokarm, czyli kubek szpitalnego kleiku. Zadziwiające, jakich smaków można się doszukać w rozgotowanej glei, po paru dniach ścisłego postu :)

za_mgłą

Post autor: za_mgłą » sob lis 21, 2009 11:19 am

o tak!!!!

tez nie zapomne, kiedy po ogolnej narkozie po cieciu cesarskim wkoncu dostalam wielki talerz pelen sucharow. rany jakie to pyszne bylo, jadlam na rozne sposoby od pozarcia, po nasaczenie na maksa w otworze gebowym. i ta kawa - kakao o litosci ty moja.
ale spoko powiedzialam rodzinie, ze jak nieprzywioza mi rosolu, to dziecka nie zobacza.
- ale ty na diecie jestes
- no to co? rosolu chce!!!
przywiezli, schowalam sie w najciemniejsze miejsce na salo po porodowej - czytaj w WC - i fruuu, pozarlam, kosteczki z kurki wycmokalam.
to nic ze z czkawka pozniej walczylam caly dzsien, to nic. oplacalo sie. :)))

pozdrawiam z szerokim usmiechem

kropka
Posty: 105
Rejestracja: pn paź 19, 2009 6:40 pm

Post autor: kropka » sob lis 21, 2009 11:38 am

Nie mnie Daltarze cie oceniać :D
Ale uważam że wybór był słuszny. Przyjąłeś godnie swój los, los galernika. Może taki był twój odgorny plan na to wcielenie... i plan został wykonany bo pozostałeś galernikiem do końca :)
...skąpana w Zamieci, próbuję obudzić w duszy Wiosnę...

za_mgłą

Post autor: za_mgłą » sob lis 21, 2009 11:42 am

Pochwalka dla Daltara
za wlozona prace w siebie i odbycie ciezkiej drogi do szczesliwosci galerianej.
w nagrode paczek - z lukrem nazwanym przez Ciebie o Jezus.

buzka
zdrowiej

Daltar
Posty: 632
Rejestracja: czw mar 12, 2009 10:25 pm

Post autor: Daltar » sob lis 21, 2009 11:49 am

Dziękuję pięknie! Nawet pączkiem "o Jezus" nie pogardzę, bo po takim poście kamień rzeczny smakuje jak świeżutka, kremowa eklerka. :)

za_mgłą

Post autor: za_mgłą » sob lis 21, 2009 11:51 am

Daltar pisze:Dziękuję pięknie! Nawet pączkiem "o Jezus" nie pogardzę, bo po takim poście kamień rzeczny smakuje jak świeżutka, kremowa eklerka. :)
qrcze
ja Ci dam kamien rzeczny, kamieni bys nie obrazal.

Zbyszek.
Posty: 532
Rejestracja: pt wrz 26, 2008 5:30 pm

Post autor: Zbyszek. » ndz lis 22, 2009 1:00 pm

Heh, ja bym zwial z tej galery. i wybrał piękniejsze przeznaczenie. Zostawił gościa co i tak umrze i i zawiesił z tym cierpieniem raz na zawsze.

Helo Daltar, czytałem pierwszego posta w temacie. Spytałem o jakieś rady.
Mysle ze partnerem naszych snów sa nasze elementy, przybierające rożne postacie. Gdy narrator w naszym życiu staje sie widoczny i podsuwa nam wyraznie rozwiązania na zycie. to skrywa się za tym - Pobudka!!
Jasne wiemy to. Raczej mam na myśli te wizje i zmiany planów.. Zmieniałem je wielokrotnie i gdy to robiłem informowano mnie , co nowe plany!!!
Wpadałem wtedy w panikę myśląc ze schrzaniłem coś wielkiego, przeznaczenie. Kotlo -walem temat latami i strasznie mi ulżyło gdy wykryłem, ze możemy sobie zmieniać ten plan życiowy jak chcemy.. Mamy plan zmiany planów , gdy stare już nam wystarczy.
Zafundowałem sobie wtedy parę miesięcy bez planów, bez przeznaczenia, karmy i wszystkiego co sobie narzuciłem i mi narzucono,- co za ulga:)
Potem nabiłem sobie karmy, bo żarcie się kończyło..

Gdy nas straszą z góry na początku snami, ma to najczęściej nas dopingować, by oczy otworzyć na oścież i wykrzesać potrzebna energie.

Bez tej nutki sensacji nie przefazuje nas. Wykażemy brak zainteresowania.
pozdro i powodzenia

Daltar
Posty: 632
Rejestracja: czw mar 12, 2009 10:25 pm

Post autor: Daltar » ndz lis 22, 2009 5:47 pm

Zbyszku zgadzam się w 100% z Twoją obserwacją co do zmiany planów. Mamy takie święte prawo i nikt nie jest w stanie nas od tego odwieźć. To jest kwestia dowolnego przekręcania generatorami nisko i wysoko wibrujących doznań. Jeśli moje doświadczenia "taplania się" w jakichś ciężkich doznaniach uznamy za wystarczające w każdej chwili możemy powiedzieć "stop, dziękuję, wystarczy, nie wchodzę w to dalej i kończę". Rozmawiałem z opiekunem/WJ na temat tego, jak długo dane doświadczenia mogą się ciągnąc za nami. Wyjaśnił mi to w bardzo prosty sposób. Dane doświadczanie jest jak uderzanie w dzwon. Kiedy zaprzestajemy uderzać i kończymy daną melodię, dzwon musi jeszcze wybrzmieć. Czas tego wybrzmiewania zależy oczywiście od "wielkości" tego dzwonu. Tym niemniej to my decydujemy w jakie dzwony walimy, jak długo i z jakim impetem. My decydujemy czy gramy naraz na kilku, kilkunastu, czy kilkudziesięciu dzwonach. Od nas zależy, czy gramy harmonijną melodię, czy wytwarzamy więcej hałasu niż nasze uszy oraz uszy naszych bliskich mogą znieść. :)

Grey Owl

Post autor: Grey Owl » pn lis 23, 2009 11:12 am

Szary ! :)

Przysluchaj sie powyzszej rozmowie obu Panow koniecznie, bo cos baby nie potrafia Cie przekonac ;) !

PS. A tak wogole to wole uzywac form chlopaki i dziewuchy, zamiast chlopy i baby :D
Bo wlasnie : lepiej brzmi ;)

Zbyszek.
Posty: 532
Rejestracja: pt wrz 26, 2008 5:30 pm

Post autor: Zbyszek. » śr lis 25, 2009 8:16 am

Mam pytanko do Daltara. Piszesz, ze po rozmowie z wyższa jaźnią i ........ coś tam.
Napisz kochany w jakiej formie przebiegała ta rozmowa. To może być dla nas bardzo ciekawe.
Trochę technicznych informacji podaj.
Sledze ze znajomymi podobne watki i zebraliśmy mnóstwo rożnych relacji i opisów.
Ciekaw jestem twoich spostrzeżeń.
Ludzie rożnie piszą, każdy wnosi coś nowego, jakiś istotny szczegół bardzo złożonego zagadnienia
Pozdro.

ODPOWIEDZ

Wróć do „Inne niefizyczne doświadczenia”