Monika, Władysław i Marcin....
dookola byla zielen i ja.
siedzilam na czyms zielonym i elastycznym, podrzucalo mnie do gory. bylo miekkie i mile.
Monika
jej Odzyskanie trwalo dluzej.
lezala na lisciu i rozmawiala ze mna, caly czas zwracala mi uwage na postac obserwujaca nas.
wygladala o wiele lepiej, byla pogodna i usmiechnieta. nawet zartowala. wytlumaczylam jej, ze ten ktos to jej starch, i to tylko od niej zalerzalo, czy bedzie nadal obawiala sie podejmowac decyzje, czy nie.
opowiedziala mi o rodzinie, o tym, ze dopiero teraz zrozumiala, ze to co mowili jej wszyscy dookola to nie bylo negowanie jej uczuc i odczuc, a pomoc w jej strone.
Monike blokowal jej strach i obawa przed podjeciem decyzji, zeby pojsc dalej. wszelakie rady i porady traktowala jak zlo konieczne, ktore z uplywem czasu przerodzilo sie w zablokowanie uczuc. podrzucalam jej caly czas kulki z energia, zagladalam do niej co jakis czas i probowalam rozmawiac. na poczatku byla to forma monologu, z czasem zmienialo sie w dialog. ale gorszym zawodnikiem okazal sie lek, i niska samoocena. to ona siedziala obok niej i chleptala ostatnie tchnienia energii. wiec caly swoj dorobek samouka, musialam wywalic wlasnie w ta strone. i tak zagladalam i zadawalam pytania. Opiekun Moniki, tez malomowny, ale caly czas wskazywal na postac siedzaca obok niej.
siedzac na lisciu i widzac jak Monika odzyskala w sobie sile i chec pojscia dalej. poczulam, ze obraz urywa sie, robia sie zgrzyty, brak laczenia. pomyslalam, ze jeszce mam tyle do zrobienia. lisc jak trampolina podrzucil mnie do gory, zatrzymalam sie przy kwiatostanie, biale kwiatki pieknie pachnace, cos kazalo mi wachac i wachac. tym samym naladowalam sie energia. obraz nabral ostrosci, kolory barwy. podnioslam glowe do gory, wszedzie liscie, kwiaty i drzewo. kasztan zwyczajny. duzy i piekny, taki jaki rosnie obok domu z dziecinstwa. wrocilam do Moniki poprosilam ja, zeby poczekala, dalam jej energie, a sama udalam sie dalej.
odbilam sie od liscia, wyladowalam na schodach.
Władysław.
porecz metalowa, sciana pomalowana zielona jasna emalia, wchodze na pierwsze pietro, dzrwi po lewej, drewniane, pomalowane na jasny kolor, dwuskrzydlowe. wchodze do kuchni, po lewej stronie na scianie kredens kuchenny bialy, kuchnia weglowa, stoi kobieta w chustce na glowie, gotuje obiad, spudnica brazowa, jest zajeta nie widzi mnie. z kuchni do pokoju wchodze przez drzwi, dwuskrzydlowe, z szyba w srodku, klamka koloru zlotego. podchodze do mezczyzny lezy w szpitalnym lozku, ciemny blondyn, za nim zaslonki w drobne kwiatki, posrodku chyba stolik i okna.
zaparowane, male, drewniane, podchodze blizej, widze pare/ mgle na nim wyciagam palec i pisze dwa slowa
nie pal
katem oka widze jak wchodza lekarze, cos uzgadniaja i pytaja sie mnie gdzie zaprowadzic Władysława. pokazuje, ze do Moniki.
maly zgrzyt wracam na drzewo, opadam z sil. klade sie zasypiam.
wchodze znowu do pokoju gdzie byl Władysław, na stoliku leza okulary, obok etui ciemny kolor. sa juz razem Monika i Władysław, rozmawiaja.
Marcin.
wychodzac z pokoju katem oka zauwazam w oknie trzech mezczyzn, ubranych w czerwone mundury
podchodze do jednego z nich, widze ze sie unosza
jasny blondyn, grzywka dluzsza zaczesana na boki z [przedzialkiem po srodku, blekitne oczy
- znalazlas mnie, a ja przebralem sie za ratownika, zeby siebie odszukac
- yyyyy
- zostan tutaj, nie szukaj na sile, zostan tutaj
koles nachyla sie nademna i caluje, odchodzi w strone Moniki i Władysława za soba cos ciagnie.
wracam do towarzystwa, kazdy z nich ma po Opiekunie. usmiecham sie do nich, wiem, ze zaraz sobie pojda i beda mieli swiety spokoj. ciesze sie, ze widze ich juz calych i usmiechnietych. rozmawiaja ze soba, pokazuja cos, odchodza.
mnie wywala na zewnatrz
widze mezczyzne wchodzacego do klatki w niej trzy weze, tancza, maja rozlozone kolnierze, poruszaja sie powoli, majestatycznie. uspokajam sie, wtapiam sie w dzwieki.
- po co on je chowa? zadaje pytanie gdzies tam
- to one pomagaj ci zasnac
- zasnac?
- tak, zebys mogla pracowac i robic to co do tej pory
-ale....nie rozumiem
czuje jak unosze sie w powietrze i wnikam w jednego z wezy, pozostale obwachuja mnie, swoimi jezykami dotykaja, zaczynaja syczec i tanczyc. podnosze glowe do gory, jest noc, na niebie widze Ksiezyc.
- ach to z nim lacze sie za pomoca.....????
- nie to One pomagaja ci zasnac, zebys mogla wedrowac....
wracam pomalu, noga czuje koldre, a druga noga moj gips

). dostalam list, ciag wyrazow, ukladaja sie w wiersz i to co zapamietalam
" tancz z nimi, tancz z wezem.
taniec, tancz, tanczac z wezem"
budze sie tak jakos dziwnie wyciszona.
Mezczyzna z wezami.
byla noc, plaszcz, weze chowa do workow i wklada do wiklinowych koszy.
post skopiuje do forum Krissa, bo tam tez ktos czeka na Odzyskanie Moniki
klaniam sie
pa
dziekuje Tomku za delikatna pomoc.