Zatem coś drga.
Będąc na warsztatach hemi-sync II stopnia miałem ciekawe doświadczenie, w którym
( można się domyślać, że to byli moi opiekunowie ) pokazano mi pewną historyczną scenę ( na moje oko około XIIIV - XIX wiek ) Scena była pokazana z lotu ptaka ( około 7-10 metrów nad ziemią ). Wyglądała realistycznie i była dodatkowo doprawiona czymś, co mogę nazwać "choć tego nie widać, wiem, że tak było" Treści tej wizji na razie nie chcę tu wyjawiać. Napiszę tylko, że prawdopodobnie chodziło o jakieś zaległe sprawy karmiczne.
Zrobiło mi się naprawdę niezwykle przykro. Poczułem jak płaczę mentalnie i pamiętam, że powiedziałem "tak bardzo mi przykro..tak bardzo przykro" a było to wyznanie niezwykle szczere, pochodzące z samej głębi i obarczone dużym poczuciem winy. Nie mogłem uwierzyć, że miałem jakikolwiek udział w przedstawianych mi zdarzeniach. Dotarło do mnie, że prawdopodobnie czeka mnie bardzo, ale to bardzo nieprzyjemne przejście, z którym będę się musiał zmierzyć, a które jest konsekwencją tego co zobaczyłem. Przejściem oczywiście zaplanowanym na obecną inkarnację. Było to tak nagłe doświadczenie i nasycone tak wielkim strachem oraz poczuciem winy, że zacząłem odruchowo "uciekać" od niego. Byłem naprawdę przerażony. Wtedy usłyszałem wyraźne, zasadnicze pytanie, które było niejako istotą i kwintesencją całego zajścia:
" To co, zmiana planów?"
Wtedy po raz pierwszy się zawahałem. Gdzieś głęboko we mnie tkwiło poczucie, że pomimo koszmaru zdarzeń, jaki hipotetycznie mnie czeka ważniejsze jest stawienie temu czoła. Chyba wybąkałem z siebie coś w stylu: "Dajcie mi czas do namysłu" i szybko ( mentalnie biegnąc ) wróciłem do świata realnego.
Kiedy ćwiczenie się skończyło miałem tętno "200" i byłem naprawdę przerażony.
Warsztaty się skończyły. Z ogromnym "ciężarem" wracałem do domu, przez 500 kilometrów drogi myśląc nad tym, co zobaczyłem i co mi zaproponowano.
Pierwszego dnia po tym wszystkim istotnie poprosiłem o zmianę planów, choć zrobiłem to zupełnie bez przekonania. Czułem się po prostu fatalnie. Właśnie wtedy zaczęło mi coś nie pasować w tym wszystkim. Po pierwsze dlaczego pokazano mi coś takiego. Po drugie cały czas gdzieś wewnątrz tkwiła we mnie wątpliwość oparta na przekonaniu o błędnej interpretacji tego co zobaczyłem lub co dziwniejsze, o tym, że jestem robiony "w konia"??? Że może sam dopisałem sobie grozę całej historii? Doprawdy trudno to określić, ale od dawien dawna mam w sobie dosyć czuły barometr związany z tym, czy coś się zdarzy, czy też nie oraz czy coś jest prawdą, czy też prawdą nie jest. Gdzieś ten mój barometr pobrzękiwał cicho.
No i najważniejsze co to w ogóle jest za pytanie:
"To co, zmiana planów?"
Zaraz zaraz, jak to możliwe. Istoty opiekujące się nami. Wszechdobre, niezwykle mądre i kochające nas bezgranicznie i bezwarunkowo, które nie jeden już raz chroniły mnie i ratowały od naprawdę niezłego bigosu chciały by mojego nieszczęścia? Jeśli cokolwiek ma się zdarzyć, to znaczy, że nawet, jeśli jest to przejściem "chwilowo" ( jedno życie
) koszmarnym, musi oznaczać, że jest mi to potrzebne i w globalnym bilansie istnienia duszy tak właśnie zostało zaplanowane dla mojego rozwoju. I teraz niby mam się z tego wycofywać? Z czegoś, co sam wybrałem, na co się zgodziłem, co zapewne dokładnie przemyślałem? O nie, nie ma takiej opcji. Wziąwszy kilka głębszych oddechów po prostu powiedziałem "w eter" .
Że trudno. Że życie to nie bajka. Że jeśli Oni uważają, że przydam się bardziej w takich a nie innych okolicznościach, to znaczy, że tak być powinno. Że kocham ich bardzo, że im ufam bezgranicznie i przyjmę wszystko bez szemrania. Że nie ma o czym mówić i żadnej zmiany planów przynajmniej z mojej strony nie będzie.
W odpowiedzi wyraźnie i głośno dotarło do mnie najpiękniejsze stwierdzenie, jakiego nie mogłem sobie nawet wyobrazić. Brzmiało ono krótko, zwięźle i zawierało w zasadzie wszystko, czego dusza na ziemskim zesłaniu może oczekiwać od przewodników i mistrzów.
- " I to właśnie chciałem usłyszeć..."
Nie wytrzymałem i wzruszyłem się bardzo.
Bez wątpienia było to niezwykle ważne doświadczenie, będące niejako kamieniem milowym w moim rozwoju. Dlatego choć w kwestiach eksterioryzacji i postrzegania pozazmysłowego jedynie "coś drgnęło" tak naprawdę wydaje mi się, że mimo wszystko jestem konkretny krok w dobrą stronę. To wszystko jest bardzo trudne i obarczone pojmowaniem przez pryzmat ludzkich odczuć jakimi są strach, wątpliwości, słabość. To jest to z czym naprawdę trzeba się zmierzyć będąc tu na ziemi a co jest niezwykle trudne.
O bardziej przyjemnych rzeczach napiszę kolejnym razem, bo mam jeszcze cos w zanadrzu
< z pamiętnika Daltarowego>
Pozdrawiam!