Ojej - masz faktycznie bliskie spotkania trzeciego stopnia z kościołem

. Ja, oprócz opisanego przypadku, raczej unikałam konfrontacji z przedstawicielami kościoła, jak sądzę słusznie spodziewając się totalnego niezrozumienia. Gdy musiałam iść do spowiedzi przed ślubem, postanowiłam wyspowiadać się z tego, co sama uważam za "grzech" i jakoś przeszło.
Mnie regularnie ciągnie do buddyzmu, chociaż muszę się przyznać, że mam wyrywkowe i mgliste (

) pojęcie na jego temat. Ale cóż, jak naturalnie mnie przyciąga. Właściwie nic innego mnie już nie pociąga, o Egipcie nie mam pojęcia, kabała jakoś coś nie to, mistycyzm chrześlijański byłby mi bliski, ale nie podoba mi się podejście do materii, do życia tu i teraz, szamanizm - super, ale wewnętrznie jest inny kierunek i to silnie ustalony, wychodzi, że jedyna drabinka to buddyzm, ale qrka też jakoś nie mogę się zbliżyć. Byłam na dwóch rozmowach z lamą od tradycyjnych buddystów i nie zatrybiło, nic mi nie chciał przekazać... Jeszcze może skoczę do buddystów zen - może tam się zaczepię. Z drugiej strony coś mi się przekazuje, że ja mam już nauczyciela (tylko go nie znam fizycznie???) i dostaję właściwą dla mnie pomoc (to zmiana, bo ostatnio narzekałam na brak takiej pomocy

).
A w ogóle po wizycie czy przed u buddystów miałam przepiękny sen, aż opowiem:
Śniło mi się, że stoję na zboczu skalistej góry z przyjacielem. Przyjaciel wie, że na szczycie tej skały jest świadomość i uderza kijem w szczyt. Faktycznie - świadomość (kobieca) budzi się i zaczyna płynąć woda w dół. Woda na dole, u podnóża, zbiera się w stawie. Podchodzę do tego stawu. Nie podoba mi się, że ta woda jest tylko w jednym stawie, który zasila pola tylko jednego rolnika. Wtedy słyszę tekst, który częściowo myślę ja, częściowo do mnie przychodzi (w formie uroczystej myśli): teraz ta woda połączy się z innymi wodami i stanie się częścią wód zasilających ziemię dla wszystkich. I widzę jak otwiera się jakaś śluza a woda rozlewa się na całą okolicą a w środku stawu powstaje drewniane koło z czterema wielkimi łopatami, które popychają tą wodę w kierunku śluzy i ujścia....
Bardzo rzadko miewam takie sny jak gotowe przypowieści, tym bardziej pod wrażeniem byłam...
No i dziś Dalajlama. A już sobie odpuściłam buddyzm po tym, jak się nie udało z lamą, machnęłam ręką, a tu mi się Dalajlama pojawia znienacka (nawet jeśli wyśniony, to i tak po coś podświadomość mi go zaserwowała) i w ciepłym kontakcie podaje mi poemat, nauki spisane w formie poematu, wierszy, podaje tybetański tytuł, ale qrka nie dałam rady zapamiętać obcojęzycznego ciągu dziwnych sylab

(coś tam było między innymi jak jak "bo dol"). Przy Dalajlamie są ludzie, postrzegam ich jako cienie. Nagle moja uwaga kieruje się na jednego z nich i wpatrując się w nieokreślony kształt dostaję wreszcie obraz Tybetańczyka z krótkimi czarnymi włosami w mnisim habicie. Jednocześnie przychodzi wiedza, że to gesze i napisał kilka buddyjskich książek (nawet przec chwilę widzę ich okładki), że to mądry człowiek. Rozmawiają z Dalajlamą, nic nie dociera do mnie oprócz słowa "gelug" (gdyż to słowo już kiedyś przelotnie obiło mi się o uszy)- sprawdziłam w internecie, że to szkoła buddyjska, której duchowym przywódcą jest Dalajlama. Fajny sen, szkoda, że nie wiem, co mi dał Dalajlama. Dziś rano myślałam, o co mogło chodzić i na początek przyszło mi do głowy, żeby przeczytać wreszcie Tybetańską księgę umarłych, bo jakoś nigdy nie sięgnęłam po to... Potem Dalajlama udał się na jakąś pieszą pielgrzymkę w swoim celu (a mi go było szkoda, bo nie był na siłach na taką pielgrzymkę) i zostawił jakieś elementy dekoracji po sobie. Chciałam sobie coś wziąść ale miałam skrupuły. Jednak dotarło do mnie, że już wszyscy poszli i te rzeczy zostały, woięc wzięłam sobie jakiś czerwony pompon, żeby mieć rzecz przybliżającą mnie do tego spotkania, wspierającą, jakiś łącznik energetyczny....