"Widziałem" kilkanaście szarych postaci - konturów, które wisiały na mnie i wyraźnie czułem ich ciężar. Nie rozpoznałem żadnej z nich.
Miałem wrażenie, że to członkowie mojej rodziny i to z kilku pokoleń, bo za mojego życia, byłem na 3 pogrzebach w rodzinie.
Jeżeli były to dusze obcych ludzi, to nie wiem dlaczego się do mnie przyczepiły. Tym bardziej z ulgą się od nich uwolniłem.
Stojąc, w oddali widziałem jeszcze inne postaci, ale one się mnie nie czepialy. Jakby nie wiedzialy co robić, ale patrzyły w moją stronę.
Ważnym odczuciem było dla mnie, gdy postaci zaczęły mnie puszczać. Wyraźnie czułem, że robi mi się lżej. Na końcu miałem uczucie lekkości, może nawet "czystości".
Jeden z uczestników medytacji którą prowadziłem, uwolnił się od prawie wszystkich postaci, oprócz jednej - małego chłopca.
Na drugi dzień, stosując inną metodę doszliśmy do tego, że to jego nieżyjący, nieznany brat.
Dwa dni później, po rozmowie w rodzinie, znów metodą focusingu - jak opisanej medytacji ze śmiercią, postawił zamiast śmierci swojego brata - okazało się że nieurodzonego bliźniaka i "pogadał" sobie z nim.
Jest to osoba z naszego kręgu znajomych i może sama to opisze.
Nie traktujcie tego co piszę jako atak, czy kwestionowanie metody Bruce'a Moena.
Jest to inny sposób na kontakt z duszami, a różni się celem. Jest nim uwolnienie, a nie przekazywanie informacji między światami.
Nic nie przeszkadza, by stosować te metody równolegle. Np wtedy, gdy to dusza nęka żyjącego. Sam przerobiłem ten temat w związku z bliską mi osobą, którą ktoś zmarły (zidentyfikowana ciotka samobójczyni) "ciągnął" za sobą w śmierć.
